Długo wyczekiwana decyzja tzw. komisji węglowej dotycząca daty odejścia od węgla w Niemczech w końcu zapadła. Są powody do radości – mamy dowód na to, że era węgla się kończy – pisze Hanna Schudy z Dolnośląskiego Alarmu Smogowego.
Kiedy dokładnie Niemcy wyłączą ostatnią elektrownię wciąż nie wiadomo – może to być 2035 lub 2038, chociaż np. koncern RWE już naciska, że nawet ta mało ambitna data, to dla Niemiec za wcześnie. Sceptycy podnoszą istotną sprawę, jaką dla przemysłowego kraju jest bezpieczeństwo dostaw taniej energii – węgiel ma być tu powiernikiem tych nadziei. Wszystko jest logiczne do momentu, kiedy sobie przypomnimy, że za 12 lat może przyjść katastrofa klimatyczna i wtedy rosnące słupki wzrostu, export i inne teraźniejsze bolączki mogą się okazać czystą abstrakcją. Zła wiadomość jest zatem taka, że na dzień dzisiejszy, kiedy zmiany klimatu wymagają działania natychmiastowego, nie wygrała przyszłość i odwaga, ale stara technologia nazywana tanią i bezpieczną. Komisja nie miała łatwej pracy – landy węgla brunatnego wyobrażały sobie węgiel jeszcze po 2040 roku, straszyły zapaścią gospodarczą regionów i wzrostem cen prądu. Ochrona klimatu była wymieniana dopiero po wielu przecinkach i niekończących się „ale”. Mimo że „ale” powinno być jedno – nie ma miejsc pracy na martwej planecie. 25 stycznia, w trakcie obrad na ulicach Berlina protestowało 10 000 uczniów i studentów, którzy w 2038 będą młodsi niż obecnie premier Woidtke czy Laschet. W całym kraju było ich jeszcze więcej. Regiony dostaną co prawda mniej pieniędzy niż żądały, ale za to przeciągnęły odejście od węgla do 2038 roku. Organizacje ekologiczne i społeczeństwo chciały bowiem, aby koniec był przed 2030. Młode pokolenie i ludzie postępowi czują się dlatego nieusatysfakcjonowani. Nadzieją jest to, że w porozumieniu zawarty jest mechanizm weryfikujący i może się okazać w międzyczasie, że data odejścia od węgla jeszcze się zmieni. Jeżeli przyjmiemy optymizm technologiczny, rozwój np. technologii magazynowania może przyjść z pomocą. Na razie, biorąc pod uwagę raczej ponure scenariusze zmian klimatu, ostrożność zalecałaby raczej, aby nie igrać z planetą Ziemią. Stara etyczna zasada przypisywana Hipokratesowi – primo non nocere – przypomina nam dzisiaj o swojej aktualności.
Ambiwalencja
Oceny prac komisji węglowej oraz ambicji Niemiec są zatem dość ambiwalentne. Christoph Bals, dyrektor ds. politycznych, Germanwatch organizacji, która prowadzi m.in. sprawę przeciwko koncernowi RWE, który jest jednym z ważniejszych graczy, jeżeli weźmiemy pod uwagę przyczynianie się do zmian klimatu, twierdzi: „Niemcy decydują się wycofać z węgla w latach 2035-2038. Jest to historyczny krok dla narodu, w którym dobrobyt budowano na węglu i stali. Jednak krok ten nie jest jeszcze wystarczająco duży, by być zgodnym z celami klimatycznymi porozumienia paryskiego. Zawarty kompromis wskazuje rok 2023 jako kolejną możliwość naprawienia tego.”
Decyzja komisji węglowej wywołała też krytykę w miejscach, które liczyły na ocalenie. Niestety zarówno na zachodzie Niemiec jak i na wschodzie mieszkańcy mogą nie uniknąć przesiedleń ze względu na wcześniej planowaną rozbudowę istniejących odkrywek. Decyzja komisji krytykowana jest szczególnie mocno w landach wschodnich, gdzie walka o węgiel od wielu lat jest bardzo intensywna i polaryzująca. Podczas gdy w Nadrenii podjęto już pierwsze kroki na drodze do odejścia od węgla, na terenie Łużyc możemy się spodziewać strumienia miliardów podatników, które popłyną nie po to, aby transformować energetykę, ale aby wspomóc programy oszczędnościowe prywatnego koncernu węglowego należącego do czeskiego miliardera. Rene Schuster z organizacji Gruene Liga dostrzega też, że starania premierów landów Saksonia i Brandenburgia o przedłużenie spalania węgla na terenie Łużyc były elementem kampanii wyborczej. O ile bowiem partia AfD mówi w charakterystyczny dla populistów sposób o przyszłości paliw kopalnych, premierzy wschodnich ladnów należący do SPD i CDU muszą mieć jakąś podkładkę. Uratowanie miejsc pracy w energetyce węglowej pod hasłem rzekomej transformacji energetycznej, SPD i CDU mogą sobie zaliczyć na konto sukcesu raczej janusowego. Wydaje się, że politykom nie o ochronę klimatu chodziło, ale zachowanie politycznego status quo. Podobnego zdania jest polityczka Hannelore Wodtke z miasta Welzow, które leży przy kopalni Werzow czekającej na powiększenie. Wodtke głosowała przeciwko ustaleniom komisji węglowej. Podkreśla ona, że premierzy Kretschmer (Saksonia) i Woidke (Brandenburgia) realizują politykę „dyktowaną” przez koncern EPH i LEAG jednocześnie zapominając o mieszkańcach miejscowości Welzow czy zwłaszcza Proschim, która nadal będzie musiała żyć w niepewności o własną przyszłość. Zniszczenie czeka też miejscowość Keynberg w Nadrenii skąd pochodzi Norbert Winzen. Koncern RWE oszczędzi może i las Hambacher Forst (który i tak na razie jest nietykalny przez decyzję sądu), ale okoliczni mieszkańcy nie mogą na razie liczyć na podobną łaskę. Winzen: “Decyzja komisji węglowej przychodzi zbyt późno, by ocalić naszą wioskę i dom rodzinny. Wypracowany kompromis nie jest na tyle dobry, aby natychmiast powstrzymać dalsze niszczenie życia ludzi”.
Gdzie człowiek się spieszy, tam się diabeł cieszy
Prace komisji przebiegały w nerwowej atmosferze do późnych godzin nocnych 25 stycznia stąd zatwierdzone aspekty pozostawiają wiele do życzenia. Przykładem może być znajdująca się blisko polskiej granicy, budowana jeszcze w czasie NRD i uznana, obok Bełchatowa, za jednego z największych klimatycznych „killerów” elektrownia Jänschwalde, która pracować ma aż do 2029 r. Co prawda mają się zmniejszyć jej emisje CO2, ale technologia jaka ma być tam zastosowana nie jest do dzisiaj znana. Co natomiast wiadomo, to że jej sfinansowanie ma być pokryte z pieniędzy podatników, mimo że jej operatorem jest prywatny czeski koncern. Diabeł cieszy się nie tylko z pośpiechu – zachowa swoje stworzenie, gdyż w myśl serbołużyckiego przysłowia „Bóg stworzył Łużyce, a diabeł węgiel brunatny”. Przypomnijmy, że wysiedlenia na terenie Łużyc dotyczyły od samego początku głównie miejscowości zamieszkiwane przez mniejszość narodową Serbołużyczan. Przysłowie tej mniejszości kulturowej pokazuje wprost, że pośpiech nie sprzyja dzisiaj temu co naprawdę pilne, ale zachowaniu świata pokoleń przyzwyczajonych do czterech pór roku, benzyny na stacji i jedzenia w lodówce.
Walka klas czyli starzy vs młodzi
To, że politycy są zachowawczy i mało ambitni to frazes. Może i niewiele niemieccy politycy mają nam dzisiaj do zaoferowania, ale to co pokazuje niemiecka młodzież budzi jednak zazdrość. Klasyczne rozróżnienie krajów na dorobku i krajów bogatych nasuwałoby skojarzenie, że niemiecka młodzież masowo wychodząca na ulice protestować w każdy piątek reprezentuje społeczeństwo postmaterialistyczne, gdzie wartościami przestają być dobra czysto materialne i konsumpcyjne, ale kwestie bardziej abstrakcyjne. Z tym że ochrona klimatu wydaje się być działaniem mocno związanym z twardym staniem na ziemi czyli właśnie opowiadaniem się za materią, gdyż tej może nam już za parę lat zabraknąć – wody, jedzenia, domu. Jeżeli przyjrzymy się z kolei polskiej młodzieży i jej postawie do zmian klimatu, to wydaje się, że to właśnie my mamy idealistyczne i niematerialistyczne wyobrażenie o naszej przyszłości. W ostatnim czasie prowadzone w Polsce badania pokazywały, że jeżeli chodzi o zmiany klimatu, to najbardziej boją się ich osoby starsze oraz wykształcone. Mimo że zmiany klimatu dotkną najbardziej najmłodszych, to właśnie oni, przynajmniej w Polsce, mają, jak pisze Oko.press „dobry humor”. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę fakt, że na opinię publiczną w Niemczech, także w sprawie lasu Hambacher Forst, wpłynęły nie tylko apele specjalistycznych organizacji ekologicznych, ale też coraz liczniejsze protesty młodzieży, to w Polsce należałoby przemyśleć rolę młodego pokolenia w transformacji energetycznej kraju.
Procesowi w Niemczech będzie się przyglądać Europa. W Polsce życzylibyśmy sobie jakiejkolwiek deklaracji rządu na rzecz transformacji energetycznej i to nie tylko w kontekście zmian klimatu, ale też najdroższego w Europie prądu oraz zagrożenia blackoutami. Powodów do odchodzenia od węgla jest wiele i mam nadzieję, że w kraju osnutym smogiem i majstrującym przy cenach prądu nie trzeba tego już dłużej tłumaczyć. Dodajmy, że Anglia jako stara królowa węgla oraz matka rewolucji przemysłowej odchodzi od węgla już w 2025 r. Niemcy nie są jedynym krajem, gdzie węgiel jest wciąż spalany, ale w przeliczeniu emisji dwutlenku węgla per capita są w czołówce światowej. Wpływa na to z pewnością przemysł, eksport energii elektrycznej za granicę oraz wysoka stopa życiowa. Dla porównania Polska ma znacznie mniejszą emisję CO2 na głowę mieszkańca, ale za to jesteśmy w czołówce nieefektywności energetycznej – produkcja jednej kilowato-godziny w Polsce wiąże się z największymi emisjami CO2 w Europie. Pod tym względem jesteśmy „liderami”.
Niemiecki kompromis, jak zwykle, ma przegranych i wygranych – cieszą się firmy energetyczne oraz zatrudnieni w branży węgla brunatnego czyli generalnie starsze pokolenie. Interesy niemieckiej młodzieży masowo protestującej w całym kraju, nie zostały raczej wzięte pod uwagę. Protesty szybko się nie skończą, gdyż kontrowersyjnej oliwy do ognia dolewa sama Merkel zapowiadająca zwiększenie udziału gazu w gospodarce Niemiec, co wiąże się nie tylko z emisjami CO2 ale też partycypacją w krytykowanym projekcie Nord Stream II. Wszystko to wskazuje, że odchodzenie od paliw kopalnych w Niemczech będzie procesem skomplikowanym i tak długim, że ci którzy dzisiaj stawiają na dzisiaj, nie doczekają raczej wielkiego sprzątania. Chyba że przewidywany czas 12 lat, przed którym ostrzega IPCC wyciągnie ich z wygodnych domów wcześniej, aby układać worki z piaskiem i lepić dachy.
Hanna Schudy