Wyjazd studyjny – 20.06.2015
Edukacja nad wielką dziurą
“Nie potrzebujemy gubińskiej odkrywki. Niemieckie wystarczająco uprzykrzają nam życie” – mówią mieszkańcy gminy Brody i Gubin, którzy w sobotę wzięli udział w edukacyjnej wycieczce po łużyckim zagłębiu węgla brunatnego. Organizatorem wyjazdu była organizacja pozarządowa EKO-UNIA i stowarzyszenie “NIE kopalni odkrywkowej”.
Przez kilka ostatnich lat PGE organizowało wycieczki do Bełchatowa, których celem było wykreowanie tej części Polski na krainę pozbawioną trosk i problemów. Przedstawicielom nękanych niedostatkiem samorządów Gubina i Brodów ukazywano cuda finansowane z kopalnianych danin. Czy szklane pałace gminnej władzy wystarczą by usatysfakcjonować wszystkich?
Pokłady węgla u nas są zupełnie inne niż te w Bełchatowie – jego warstwa jest zaledwie kilkumetrowa i na potrzeby odkrywki trzeba by było poświęcić tysiące hektarów żyznych pól uprawnych – wskazuje Anna Dziadek, prezes stowarzyszenia “NIE Kopalni Odkrywkowej”. Mówiąc o skutkach społecznych, gospodarczych i ekologicznych, jakie nieść może utworzenie na naszym terenie odkrywki – chcieliśmy pokazać uczestnikom wyjazdu olbrzymie szkody środowiskowe, protesty niemieckich sąsiadów, przeniesioną w całości miejscowość Horno oraz księżycowe krajobrazy, jakie pozostawia po sobie gospodarka rabunkowa. Horno Historia Horno zakończyła się w 2005 roku po blisko trzydziestu latach protestów i sądowych batalii. Pochłoniętą przez odkrywkę Jaenschwalde wieś odtworzono 15 km dalej jako dzielnicę Forst. Dom znalazło tu około 200 z 300 mieszkańców dawnego Horno. Jako, że miejscowość stała się symbolem oporu przeciwko energetyce opartej na węglu brunatnym, ulokowano tu muzeum dokumentujące historię wszystkich łużyckich wsi zniszczonych w procesie wydobywania tego surowca. Sercem placówki jest interaktywna mapa, pokazująca rozmiary przeobrażeń, jakie zaszły na Łużycach wskutek działalności kopalni. Na podłogę sali głownej pieczołowicie naniesiono obszary, gdzie trwa wydobycie, gdzie planuje się jego rozpoczęcie i gdzie trwają procesy rekultywacji. Czerwone kropki znaczą 136 wsi zniszczonych przez górnictwo. Cyfrowe archiwum podzielone jest wg obszarów tematycznych; lokalnych faktów, historii, kultury, języka. Do dyspozycji jest bogaty zbiór zdjęć i dokumentów z okresu przesiedleń. Choć nowe Horno to miejscowość młoda, odwiedzający na każdym kroku natknąć się może na relikty pochodzące z dawnego Horno. Przeniesiono cały cmentarz, z dębu rosnącego w środku wsi zbudowano pomnik. Miejscem szczególnym jest kościół wiernie zrekonstruowany z wykorzystaniem elementów oryginalnych. Eksponuje się tu choćby wieńce upamiętniające poległych w I wojnie światowej mieszkańców Horno, czy fragmenty wystroju dawnego kościoła. Poddasze kryje makiety 27 kościołów, które na przestrzeni 50 ostatnich lat spotkała zagłada. Szprewa Łuk Mużakowa jest geomorfologicznym fenomenem zawdzięczającym swą wyjątkowość działalności górniczej. Pierwszą kopalnię “Julius bei Wolfshain” otwarto tu już w 1843. Pokłady węgla występujące niemal na powierzchni sprawiły, że wkrótce pojawiły się kolejne. W czasach największego rozkwitu było ich 60. Rozmiary wydobycia nigdy jednak nie dorównały szaleństwu czasów NRD, gdy węgiel brunatny stał się podstawą gospodarki, czy obecnej komercyjnej działalność koncernu Vattenfall. Nieodległy Spremberg nadal stanowi ważny punkt na mapie Łużyckiego Zagłębia Węglowego. Zadbane miasteczko sąsiaduje ze “Schwarze Pumpe”, jedną z czterech węglowych elektrowni w regionie. Jak utrzymuje jej właściciel, firma Vattenfall, to pierwsza elektrownia węglowa na świecie, w której wszystkie zanieczyszczenia włącznie z dwutlenkiem węgla powstałe w procesie spalania są całkowicie przechwytywane. Dzięki temu do atmosfery trafia tylko para wodna. Do tego idyllicznego obrazka nie pasuje jedynie rzeka. Szprewa ma kolor rdzy. To rezultat procesów towarzyszących rekultywacji terenów pokopalnianych. Powracające wody gruntowe wypłukują tlenek żelaza i inne związki powstałe w trakcie osuszania odkrywki. Skutkiem jest całkowite zniszczenie rzecznego ekosystemu na dziesiątki lat. Proschim Proschim, wieś na pograniczu Brandenburgii i Saksonii, przyjezdnych wita posępnymi, opuszczonymi domami. Mimo unijnych planów ograniczania emisji dwutlenku węgla, łużyckie zagłębie ciągle funkcjonuje zagrażając m.in. Proschim. Vattenfall zagarnął już część wsi, reszta czeka na decyzje administracyjne. Dla wielu mieszkańców może być to trzecie wysiedlenie w życiu. W ubiegłą sobotę w Proshim odbył się protest “Łużyce bez węgla” W wydarzeniu uczestniczyli aktywiści z Berlina, Drezna, a także mieszkańcy przewidzianych do relokacji wsi Kerkwitz i Nochten. W miejscowym domu kultury zaplanowano z tej okazji projekcję filmową i część muzyczną. Gwoździem programu było grupowe zdjęcie protestujących ustawionych w kształt żółtego X – symbolu przeciwników odkrywki. Postronnemu obserwatorowi imponuje przede wszystkim poziom zorganizowania Niemców gotowych walczyć z dewastacją swojej małej ojczyzny. Dyskusja o szkodliwości energii z węgla nie toczy się jedynie w uniwersyteckich salonach, zamkniętych kręgach ekologów. Angażuje wszystkich – użytkowników facebooka, duchownych, rolników znaczących żółtym iksem swoje domy i samochody. Nie trafia do nich argument o niskiej cenie prądu z elektrowni węglowej, bo potrafią policzyć wszystkie koszty produkcji energii z węgla. Mają świadomość, że zapłacą za “tani węgiel” zdrowiem,swoim domem i miejscem pracy. Rozumieją, że interesy koncernów, nie są interesami społeczności lokalnej. Welzow – Sud Kopalnia Welzow – Sud swe początki wywodzi z czasów NRD. Pierwszy urobek wyjechał stąd w roku 1966. Do czasów współczesnych usunięto tysiące ton ziemi, zniszczono 17 wsi. Pracujące tu maszyny biją rekordy rozmiarów. Księżycowy krajobraz zdominował wszystko. Miejscowi włodarze starają się jednak zerwać z wizerunkiem miejsca dotkniętego katastrofą ekologiczną. W sieci promuje się sztuczne pojezierza, punkty widokowe, raj tras rowerowych i relikty przemysłu wydobywczego. Jego zmierzch widać na każdym kroku, wraz z pojawieniem się każdej nowej farmy fotowoltaicznej, wiatraka, czy biogazowni. Coraz więcej niemieckich miejscowości produkuje energię na własne potrzeby. Niejedna ma nadwyżki. – Pojawiają się słuszne wątpliwości, czy w ogóle jest sens planowania tak wielkich kompleksów energetycznych – zauważa Anna Dziadek odnosząc się do fantazji snutych pod Gubinem – Samo planowanie kosztuje PGE miliony złotych, blokuje rozwój przygranicznych gmin, narażając mieszkańców na coraz większe straty społeczne i ekonomiczne. Końca planowania nie widać. Co kilka lat przesuwane są terminy, ciągle nie ma raportu środowiskowego, ani nawet wniosku o koncesję. Wygląda na to, że zadowoleni są jedynie pracownicy PGE i naiwni lubuscy politykierzy usiłujący zrobić karierę na obiecywaniu tysięcy miejsc pracy, których tak naprawdę przy odkrywkach, a tym bardziej elektrowniach węglowych, nie ma.