Chciałbym sprostować jedną, powtarzaną nagminnie błędną interpretację. Otóż mówiąc, że technologia, którą buduje się elektrownie atomowe jest z połowy zeszłego stulecia nie sugeruję, że używamy całości, części, czy samej tylko zasady działania obiektu. Chodzi o to, że jest to technologia, z zupełnie innej epoki.
Z epoki, w której pojęcie prawa człowieka nie istniało. Jest to technologia, którą wymyślono w czasach gdy, powiedzmy sobie szczerze, o zdrowie obywateli niebardzo dbano, gdy obiecywano, Amerykanom na przykład, niemalże bezpłatną energię, a przejęcie “atomu” od wojska przez sektor cywilny a potem prywatny był wywołany obawami o monopolizację technologii przez wojsko.
Tak, nadzieja, strach i chciwość w jednym. Jest to technologia zrodzona z ludzkiej dumy: w czasie gdy telewizja raczkowała a radio i telefon były chlubą cywilizacji zachodu ujarzmienie atomu było czymś nad czym nie debatowano w kontekście moralnym. W tamtych czasach, na początku zimnej wojny technologia ta była również sprawą honoru, prestiżu i – tak jak to ma dzisiaj miejsce – odstraszania. Wtedy, w momencie oswojenia atomu (dla celów pokojowych), gdy można było z “czystym” sumieniem usprawiedliwić kontynuowanie badań nad technologią, która zabiła prawie 200 tysięcy ludzi, atom był zupełnie czym innym niż teraz. Żyjemy w XXI wieku. W dobie rozpowszechnionej, ogólnie dostępnej informacji. Prowadzimy badania, o których ówczesnym naukowcom nawet się nie śniło, a wciąż dajemy się wciągnąć w retorykę specjalistów. Mówią, że do budowy stosuje się najnowsze technologie i zabezpieczenia, ale przecież zasada działania jest taka sama: zabójcze paliwo, odseparowane od istot żywych, grożące katastrofą, pozostawione w spadku przyszłym pokoleniom.
Długo, lub krótkoterminowy zysk, wieczne zagrożenie. Może i klosz się zmienił, ale bestia w środku wciąż ta sama.
Paweł Śmieszek Facebook 9.08.12
]]>