Polemika z artykułem red. Marcina Rotkiewicza nadesłana przez przedstawicielkę organizacji Greenpeace Polska. Polemikę publikujemy bez redakcyjnych skrótów i innych ingerencji. Poniżej zamieszczamy odpowiedź red. Marcina Rotkiewicza.
Znów zawrzało o GMO. Tym razem stało się tak za sprawą zawetowanej przez prezydenta nowej ustawy o nasiennictwie. Głos zabrali zarówno znani już z wcześniejszych działań zwolennicy i przeciwnicy tej nowej technologii, jak i “nowi gracze”, którzy w różnym stopniu zdążyli poznać związane z nią badania, fakty oraz niuanse. I choć nie wszyscy muszą je zgłębiać, warto, żeby o bardziej gruntowną analizę problemu pokusili się dziennikarze takich opiniotwórczych pism jak “Polityka”, w tym redaktor Marcin Rotkiewicz, który w artykule “Gmatwanina wokół GMO”, opublikowanym na stronie internetowej tygodnika, próbuje rozwikłać spór, jaki powstał wokół transgenicznych roślin.
Na wstępie tekstu obrywa się Greenpeace i innym organizacjom ekologicznym, które sprzeciwiają się wprowadzaniu do środowiska naturalnego organizmów transgenicznych. Autor nie zadał sobie trudu i nie sprawdził, dlaczego Zieloni zdecydowali się na protest, który prowadzą konsekwentnie już około dwadzieścia lat. Zarzucając im “zwalczanie GMO wszelkimi możliwymi sposobami”, zapomina lub może nie wie, że to koncerny biotechnologiczne w pogoni za zyskiem, uciekają się do przekupywania polityków, fałszowania i utajniania wyników badań, bezpardonowego dyskredytowania na światowym forum naukowców, którzy odważą się na krytykę produktów inżynierii genetycznej. Jedną z ofiar tych praktyk stał się np. prof. Ignacio Chapela z University of California w Berkeley. Przedstawiciele jednej z firm public relations, pracujący na zlecenie agrochemicznego giganta – firmy Monsanto, fabrykowali oszczerstwa na jego temat w pismach naukowych.
Redaktor przytacza natomiast argumenty producentów GMO oraz współpracujących z nimi naukowców. Działanie genów jest procesem bardziej złożonym niż wynikałoby to z opisu red. Rotkiewicza. Jeden gen nie odpowiada za jedną funkcję w organizmie. Potwierdził to w 2007 roku zespół naukowców skupiający 35 grup badawczych z 80 organizacji z całego świata pracujący w projekcie zorganizowanym przez The United States National Human Genome Research Institute, który dowiódł, że geny nie działają od siebie niezależnie, siatka ich powiązań jest bardzo złożona i wciąż niepoznana, co według badaczy podważa praktycznie każdą ocenę bezpieczeństwa tworów inżynierii genetycznej.
W swoim tekście red. Rotkiewicz wyraża bezkrytyczne zaufanie do pozytywnych ocen bezpieczeństwa produktów GMO wydawanych przez Europejski Urząd Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Nie każdy jednak podziela wiarę w metody pracy tej instytucji, ponieważ jej oceny opierają się na danych dostarczanych przez przemysł agrochemiczny. Ich poprawność, jak i niezależność osób tam zatrudnionych (przewodnicząca EFSA Diana Banati ukryła fakt piastowania wysokiej funkcji w zarządzie organizacji International Life Science Institute, która wspiera takich producentów roślin genetycznie modyfikowanych jak Monsanto, czy BASF) były podważane nie tylko przez Greenpeace, co sugeruje autor artykułu. Zwrócili na to także uwagę w 2008 roku podczas grudniowej Rady ds. Środowiska UE, ministrowie wszystkich krajów Wspólnoty wystosowując apel, w którym wskazali na konieczność wzmocnienia procesu autoryzacji produktów GMO w Europie.
Uwaga autora, że obawy o długofalowe skutki stosowania GMO w rolnictwie i produkcji żywności jest chybiony oraz porównanie go do obaw przed skutkami używania telefonów komórkowych i leków, wydaje się nadużyciem. Trudno bowiem wierzyć badaniom udostępnianym przez przemysł biotechnologiczny. Większość z nich to badania krótkoterminowe, nieuwzględniające długotrwałego wpływu GMO na organizm ludzki, zwierzęcy i środowisko naturalne, co ma znaczenie, ponieważ w przeciwieństwie do telefonów komórkowych, czy leków, GMO to organizmy żywe, które rozmnażają się i samoistnie rozprzestrzeniają w naturze. Jest to proces, którego człowiek nie jest wstanie kontrolować.
Ponadto koncerny z reguły nie udostępniają swoich badań niezależnym ekspertom. Np. w 2005 dopiero niemiecki sąd zmusił koncern Monsanto do ujawnienia wyników doświadczeń nad dopuszczoną do obrotu i konsumpcji w Unii Europejskiej kukurydzą MON863. Analiza dokonana przez francuski instytut badawczy CRIIGEN wykazała, że firma źle zinterpretowała swoje własne dane. Ten sam instytut przeprowadził także liczne badania, które dowiodły negatywnego wpływu GMO na funkcjonowanie organów wewnętrznych zwierząt laboratoryjnych, np. w 2007 roku zespół badawczy pod kierownictwem prof. Gillesa Erica Seraliniego przeprowadził badania nad kukurydzą NK603, które wykazały znaczne odchylenia w rozmiarze organów wewnętrznych u szczurów karmionych transgeniczną kukurydzą w porównaniu ze szczurami karmionymi kukurydzą konwencjonalną
Wbrew twierdzeniu red. Rotkiewicza, tendencja znacznego wzrostu zastosowania chemikaliów w rolnictwie (zarówno środka Roundup, jak i innych) przy uprawach GMO nie jest wymysłem Greenpeace, ale faktem, który potwierdzają liczne dane [1]. W konsekwencji na skutek uodparniania się chwastów na stosowane środki chemiczne powstają tzw. superchwasty (tego także nie wymyślił Greenpeace, ani żadna z organizacji ekologicznych, ale odnotowała m.in. cytowana przez autora National Academy of Sciences), które rolnicy często zmuszeni są usuwać ręcznie [2]
Jak słusznie zauważył red. Rotkiewicz, środowisko naukowe jest podzielone w kwestii GMO. Trudno jednak się domyślić, na jakiej podstawie twierdzi, iż zdecydowana większość specjalistów opowiada się za tą technologią. Przykład członków Papieskiej Akademii Nauk, którzy opowiadają się za pracami nad roślinami transgenicznymi oraz ich wykorzystaniem w rolnictwie to nic innego jak retoryczny trik. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że redaktor, próbował przekazać tezę, że Watykan popiera GMO. Nie wspomniał jednak, że jest to stanowisko tylko niektórych członków Papieskiej Akademii Nauk i nie odzwierciedla oficjalnego stanowiska tej instytucji, ani samego Watykanu [3]. W Polsce natomiast przeciw GMO opowiada się zarówno Komitet Ochrony Przyrody PAN, jak i dziesiątki naukowców, z wielu placówek badawczych, którzy m.in. podpisali list do senatorów [4] w sprawie odrzucenia zapisów w ustawie o nasiennictwie ułatwiających wysiew GMO. List został przekazany senatorom podczas posiedzenia Komisji ds. Rolnictwa w lipcu b.r. przez przedstawicieli Koalicji Polska Wolna od GMO i świata nauki.
Zastrzeżenia wobec omawianego tekstu można mnożyć. Pisząc, że “koegzystencja upraw ekologicznych i GMO “jest możliwa dzięki zastosowaniu stref buforowych i oddzielnych systemów skupu produktów rolnych”, autor nie wspomniał, gdzie strefy buforowe spełniły swoją rolę. Otóż nigdzie. Natura nie zna granic, znane są przypadki przenoszenia pyłków nawet przez kanał La Manche, a jedyną chyba bezpieczną strefą ochronną jest Atlantyk.
Choć, jak wspomina autor, jedyne uprawiane w Europie rośliny GMO – kukurydza MON810 i ziemniak Amflora nie mają bliskich krewnych, to stały się one bardzo popularne i ich skrzyżowanie z naturalnymi odpowiednikami jest realne. W Hiszpanii nie uprawia się już ekologicznej kukurydzy, bo pomimo wspomnianych pasów ochronnych dochodziło do zbyt wielu przypadków zanieczyszczeń i uprawy te przestały się opłacać. Dochodziło tam do przypadków palenia swoich zbiorów, przez rolników, po tym jak dowiedzieli się, że ich kukurydza jest skażona GMO.
Same uprawy GMO także nie są tak opłacalne jak przekonują koncerny. Jednymi z największych ofiar przemysłu agrochemicznego stali się rolnicy indyjscy, których niskie zbiory transg enicznej bawełny doprowadziły do bankructwa. Do tej pory z tego powodu 250,000 rolników w tym kraju popełniło samobójstwo, co jest tragicznym ewenementem na światową skalę.
W jednym muszę się z red Rotkiewiczem zgodzić. Koncerny rzeczywiście nie są zainteresowane prowadzeniem badań nad roślinami ważnymi dla krajów tzw. trzeciego świata. Na świecie uprawiane są głównie rośliny z wbudowanym genem Bt, toksycznym dla niektórych owadów i genem odporności na opryski środka Roundup Ready, którego producentem, jak i większości roślin GMO jest koncern Monsanto. Cyniczny argument o ratowaniu świata przed głodem nierzadko znów pojawia się w “rozgrzanej do czerwoności” dyskusji o GMO, choć nie potwierdzają go ani raporty ONZ [5], które wskazują m.in. na konieczność rozwoju zrównoważonego rolnictwa w oparciu o gatunki lokalne w celu zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego, ani potencjalni główni zainteresowani. Były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan w 2007 roku już jako przewodniczący organizacji The Alliance for a Green Revolution in Africa, na łamach Business Daily (Kenia) potwierdził , że kraje rozwijające się potrzebują np. wsparcia infrastruktury, nie zaś kolejnej drogiej technologii, która uzależni je od Zachodu.
Na koniec warto dodać, że gwałtowny wzrost cen, który rzekomo nastąpiłby w wyniku odstąpienia od importu pasz GMO, a którym regularnie straszą społeczeństwo niektórzy politycy i dziennikarze, nie ma poparcia w liczbach. Ceny konwencjonalnej soi są o około 3% wyższe od soi GMO (wynika to z kosztów certyfikacji). Soja stanowi około 20% składników pasz, ewentualne podwyżki mięs, czy nabiału byłyby więc minimalne.
Społeczeństwo, jak zauważył red. Rotkiewicz, boi się i nie chce tej nowej technologii. Ma ku temu powody. Z GMO wiąże się zbyt wiele niewiadomych i niewygodnych faktów. Chciałabym wierzyć, że dziennikarze naukowi tak poważnego, opiniotwórczego tygodnika, jakim jest Polityka, również to zauważą.
Joanna Miś, Koordynatorka Kampanii STOP GMO, Greenpeace Polska
Polemika z artykułem red. Marcina Rotkiewicza nadesłana przez Dr hab. Katarzynę Lisowską, biologa molekularnego… więcej >>
]]>